
Zima zbliża się dużymi krokami. Wieczory stają się dłuższe. W kominku drzewo huczy. Gorąca herbata rozgrzewa zmarznięte ciało. To dobry czas, by usiąść i pisać…
Żadna jednak z wyżej wspomnianych okoliczności się nie pojawiła, toteż trudno było się zebrać do pisania.
U nas lato w pełni. A przynajmniej u progu pełni w porę suchą. Deszcze już ustały. Jeszcze czasem przejdzie sucha burza. Zamroczy się, powieje, powali piorunami i „uchodzi nam to na sucho”. Z rana powiewa lekkim chłodem i od czasu do czasu oczom naszym ukazuje się puszysta warstwa bieli pokrywająca afrykańską ziemie… mgła. Gorąc jeszcze nam nie doskwiera, bo niebo raczej ostatnio bywa zachmurzone. Dziś, w Niedzielę Radości, niebo zajaśniało blaskiem błękitu i człowiek poczuł, że święta Bożego Narodzenia przyjdzie mu spędzić w tropiku.
Trudno o „atmosferę” Adwentu i Bożonarodzeniowych świąt. Brak porannych mrozów, rorat, ciemnych poranków i długich wieczorów, pierników i adwentowego wieńca pozwala myślom pozostać przy miesiącach letniej beztroski. Jednak wraz z Pierwszą Niedzielą Adwentu przyszło nam zmienić tom brewiarza i kolor szat liturgicznych. To wystarczający bodziec, by poruszyć sumienie i zadbać o nastrojenie serca na Tego, który przychodzi. Brak „otoczki” każe pochylić się nad istotą, by treści Adwentu można było na nowo ubrać w symbole. Przy wsparciu z Polski – rozważania dotyczące Słowa Bożego, przepisy świąteczne, rady i zachęty zacząłem ubierać „ducha Adwentu” w „Ciało”. Codzienna medytacja Słowa o poranku, po przebudzeniu pozwala mi naznaczyć ramy rozpoczynającego się dnia – o czym dziś mowa, i który kąt będzie dziś sprzątany. W ten to sposób słowa klucze z Liturgii Słowa pozwalają na nowo wydobyć piękno adwentowego oczekiwania.
Nigdy nie przepadałem za adwentowymi (i nie tylko) dekoracjami, symbolami, znakami. Podczas czasów seminarium nigdy nie stroiłem pokoju, nie wnosiłem gałązek choiny, nie stawiałem adwentowego wieńca ani nie tworzyłem szopki… Teraz jednak gdy z otoczenia zniknęły wszystkie te symbole przeżywanego czasu, człowiek odczuł potrzebę wyrażenia tego co przeżywa w sercu. W pierwszym tygodniu udało mi się sporządzić wieniec adwentowy, który umieściłem w salonie. Kupiłem cztery świece. Znalazłem coś na wzór choinki. Chciałem zrobić wieniec ale ten chochoł nie nadawał się do salonu. Sporządziłem więc coś w rodzaju stroika. Związałem cztery gałązki na wzór krzyża i przy każdym ramieniu ustawiałem świecę. Rozpocząłem czuwanie. W ostatnich dniach nowym znakiem mojego wyczekiwania stał się pusty żłóbek. Nie jest to jednak żłóbek tradycyjny. Pomysł zrodził się po rozmowie z siostrą dominikanką, Kolumbijką, która komentowała mój hamak…
Najpierw zatem słów kilka o hamaku. Wreszcie zawisł. Sukcesywnie w wolnych chwilach poczyniłem przygotowania i krok po kroku realizowałem plan. Zakupiłem sto metrów liny. Przygotowałem dwie osiemdziesięciocentymetrowe deski, rozważyłem kilka „kandydatur” co do miejsca, gdzie go zawiesić. Zakupiłem haki do mocowania. Miejscem docelowym okazała się bowiem przestrzeń między domem, a murem okalającym naszą posesję, tuż przy oknie mojego pokoju. W okolicy znajduje się miejsce do suszenia ciuchów i zbiornik na wodę. Miejsce nieco zarosło więc przygotowana trzeba było zacząć od „gruntu”. Jednego dnia popracowałem maczetą innego spaliłem wyschłą już trawę – tak niefortunnie że zaczadziło mi cały pokój i ubrania, które mało rozsądnie rozwiesiłem po praniu nasiąkły dymem… W międzyczasie, w pokoju plotłem sieć hamaku. Najwięcej problemów przysporzyło mi mocowanie. Brakowało mi sposobu jak przymocować hamak, by wszystkie sznury były naciągnięte. Internetowe sposoby wymagałyby rozpoczęcia plecenia hamaku od nowa, innym sposobem. Postanowiłem więc zdać się własną pomysłowość. … trzyma : ) Po co mi hamak? Oczywiście, by się zdrzemnąć, by poczytać książkę… ale przede wszystkim, by spać. Niebawem nadejdą gorące noce. W moim pokoju już teraz jest duszno, więc w miesiącach styczeń, luty, marzec zamierzać spać na zewnątrz. By jednak nie stać się łatwym kąskiem dla komarów, pająków, skorpionów i innych… trzeba mi było zamocować moskitierę. Jestem w trakcie. Wszystko małymi krokami i bez pośpiechu. Na dziś dzień hamak wisi, wytrzymuje ciężar mojego ciała. Wymaga jednak dociągnięcia sznurów, gdyż pod ciężarem ciała zawija się w taki rulon, że boczne sznury wrzynają mi się w ramiona. A o ramiona trzeba dbać ; )
Do niedawna naszymi „sąsiadkami” (nie w sensie dosłownym.. ale jednak w pobliżu nas) są siostry dominikanki z Kolumbii. Dopiero, co się wprowadziły, już urządzają dom. Przychodzą do nas na poranne Msze i zostają na śniadania. Czasem przychodzą też w ciągu dnia – na kawę, naładować telefony lub komputer, poradzić się. Przy tej okazji zobaczyły hamak. I zapytały o polską nazwę. A że nazwa okazała się ta sama co hiszpańska, siostra wyjaśniła, że w Kolumbii mamy kładą malutkie dzieci w takich mini-hamakach, by je tam usypiać. Wówczas taki hamak wykonany jest z materiału.
Ta myśl podsunęła mi pomysł na tegoroczny żłóbek dla Jezusa. Powstał mały hamak. Czeka. I ja dzięki niemu czekam świadomiej.
Istotą jednak mojego oczekiwania jest Słowo Boże. To ono budzi moje pragnienie spotkania Boga.
Jeszcze przed rozpoczęciem Adwentu w Niedzielę Chrystusa Króla wyjechałem na Eucharystię do Mokpoto II. To były dni, kiedy częściej używałem sango i coraz lepiej sobie radziłem. Przygotowałem homilię o królowaniu Jezusa. Przyznam szczerze, że nie potrafię przywyknąć do obrazu Jezusa siedzącego na tronie w złotych szatach z koroną na głowie. Nie przekonuje mnie ta wizja królowania. Zwłaszcza, że Ewangelia burzy ten obraz w proch… Jezus króluje z krzyża. Tym tokiem poszedłem w niedzielnym głoszeniu słowa. Przyrównałem królowanie Jezusa od innych panów tej ziemi. Jezus to Pan, który za swojego człowieka oddaje życie, który płaci życiem, by przywrócić życie. To Pan, który gotów jest wyrzec się wszystkiego byleby zbawić swoje sługi. Inaczej jest z panami tego świata… Dlaczego wspominam tę niedzielę i wygłoszoną przeze mnie homilię? Bo doświadczyłem czegoś niezwykłego. Lud mnie słuchał. I dał mi o tym jasno znać. Po kilkunastu zdaniach homilii, gdy wszedłem już w temat i nakreśliłem główną myśl, każde następne zdanie przerywane było chóralnym pomrukiem ludu słuchającego…”yhmm”. Trudno to oddać w słowach. Dreszcz przechodził po plecach i wzruszenie cisnęło się do oczu. To był moment, w którym odkryłem, co znaczy duszpasterzować.
W kolejną niedzielę, w Pierwszą Niedzielę Adwentu udaliśmy się do Wspólnoty Błogosławieństw, u których zorganizowany został dzień skupienia dla osób konsekrowanych. Ciekawostką był fakt, iż wiadomo było, że dzień skupienia odbędzie się 27 listopada. Na tym zakończono informacje. Gdy się już wszyscy zjechali, była godzina 9:00. Pomodliliśmy się jutrznią, po czym nastąpiła konferencja o znaczeniu i pochodzeniu Adwentu. Z kolei przyszedł czas na osobistą medytację i okazję do spowiedzi. Dzień skupienia przeznaczony był dla osób konsekrowanych ale mówiąc szczerze, byliśmy jedynymi mężczyznami w tym zacnym gronie (poza członkami miejscowej Wspólnoty Błogosławieństw). O jedenastej uczestniczyliśmy we Mszy świętej z ludem. Sposób odprawiania domagał się sporej dawki cierpliwości i opanowania. Wspólnota błogosławieństw jest wspólnotą bardzo charyzmatyczną. Toteż postawiono nacisk na „wyzwolenie się ze schematów”. Po procesji wejścia w czasie śpiewu, główny celebrans zaczął tańczyć przy ołtarzu, po czym złapał za ręce swoich konfratrów, otoczyli ołtarz a następnie ruszyli pociągiem wzdłuż nawy głównej. Mniej więcej w połowie utworzyli krąg i zaczęli tańczyć coś w rodzaju kankana. Przykro było patrzeć… Dla dociekliwych – ja pozostałem na miejscu ; ) Później Msza ruszyła swoim rytmem aż do Alleluja. Wtedy to celebrans wziął ewangeliarz i zaczął tańczyć. Nie chodzi o to, że się gibał… on skakał, wywijał nogami, kręcił się… No bo przecież „Pan jest blisko, radujmy się…” Po takich obrazkach człowiek łatwiej może zrozumieć pewną anegdotkę, która krąży wśród kleru: Pewien kapłan został mianowany nowym proboszczem parafii. Gdy doszło do pierwszego spotkania z parafianami, proboszcz rzucił pytanie: Czy są tutaj grupy charyzmatyczne? Jakaś grupa w głębi kościoła podniosła krzyk radości tym samym potwierdzając obecność takowej grupy w tejże parafii. Gdy tłum nieco ostygł, proboszcz z tym samym uśmiechem, co przy zadawaniu pytania dodał krótko: „No to już nie ma”…. ; ) Przykład może ekstremalny, ale tak jak powiedziałem, łatwiej go zrozumieć po ekscesach we Wspólnocie Błogosławieństw.
Na przełomie starego i nowego roku liturgicznego miałem jeszcze okazje spotkać się dwa razy z naszymi tercjarzami. Zgodnie z planem, 24 listopada we wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych Rodziny Franciszkańskiej bracia i siostry z regionu trzeciego zgromadzili się w naszej zakonnej kaplicy. Było ich ok ośmiu osób. Sprawowałem Eucharystię, wygłosiłem Słowo. 29. nastawiałem się na to, że przyjdzie mi w udziale być głównym celebransem, ale o. Andrzej nie mógł przyjechać na tę Eucharystię toteż w wigilię wieczorem musiałem sklecić homilię w sango. Przysporzyło mi to przede wszystkim wiele nerwów ale i darów z nieba. Często tak bywa, że gdy zaskakują nas nowe sytuacje, tak „z nienacka”, gdy brak czasu na przygotowania, Pan Bóg wynagradza usłużność swoją łaską. Nie obawiam się zatem tych homilii, o których głoszeniu dowiaduję się na krótko przed. Więcej bólów głowy kosztują mnie te, do których muszę się przygotować. Bo tutaj trzeba wylać nieco potów. Tak też było. Homilia na 29 listopada poszła mi dużo lepiej, niż ta przygotowana na 24 listopada. Na horyzoncie pracy z Trzecim Zakonem jawi nam się jeszcze przed końcem roku jedno spotkanie. Siedemnastego grudnia o. Andrzej ma poprowadzić rekolekcje. Miały się one odbyć tydzień wcześniej w niedzielę, ale nastąpiła zmiana planów… z winy naszego kardynała Dieudonne Nzapalainga.
Przypuszczam, że część z Was już o tym wie, że na ostatnim konsystorzu papież mianował nowych kardynałów. Pośród nich znalazł się także nasz arcybiskup Bangui, Dieudonne. RCA przyjęła tę informację z wielką radością. Jeżeli mnie pamięć nie myli to w pierwszą niedzielę Adwentu nowi kardynałowie po raz pierwszy celebrowali Eucharystię na Watykanie. Nowo mianowany kardynał niedawno wrócił do RCA i na 11. grudnia przewidziano uroczystą Mszę inauguracyjną na stadionie (tak jak to było w przypadku wizyty papieża w zeszłym roku). Miasto tłumnie zgromadziło się na stadionie. Pojechali też franciszkanie. Ja natomiast – ku mojej uciesze – zostałem w domu wraz z jednym bratem. Zbyt ryzykowne byłoby zostawienie posesji samej sobie na pastwę złodziei. Wobec tych wielkich, radosnych i znaczących wydarzeń, cieniem kładzie się pewne lekkomyślne rozwiązanie… w tym dniu odwołano wszystkie Msze w parafiach! Niedziela okresu Adwentu! Nie wiem czy wszystkie parafie się do tego dostosowały (np. w polskiej parafii św. Antoniego w Bimbo, Msze były odprawiane według zwykłego porządku). Jednak już sam pomysł jest głęboko poroniony… Przecież nie wszyscy udali się na stadion. Poza tym miejsca na stadionie były ograniczone… Bardzo przykre. Przypomina mi się podobna sytuacja, która miała miejsce w diecezji Bangassou (do której należy Rafai). Pewnego dnia, w niedzielę organizowano święcenia kapłańskie w parafii Gambo, poza katedrą. Tego dnia nawet księża z katedry opuścili swoją parafię, by uczestniczyć w uroczystościach w Gambo. Nie było zatem ani jednej Mszy w kościele katedralnym. Modlitwy prowadził katechista… Cóż, taka mentalność.
Wraz z nowym tygodniem rozpoczynam spotkania z moimi braćmi. Zakończyliśmy spotkania indywidualne. Dzięki chwilom spędzonym razem, na spotkaniach indywidualnych, przy posiłkach i różnych innych okazjach jestem w stanie coraz lepiej ich poznać. Praktycznie u wszystkich naszych braci środkowoafrykańskich można wyłapać pewną dziwną tendencję myślenia. Biorą oni rzeczy dosłownie. Brakuje myślenia abstrakcyjnego. Bardzo często przy posiłkach wracamy do pytań dotyczących pieśni o stworzeniu świata z Księgi Rodzaju. Mimo wielu wyjaśnień trudno im oderwać się od literalnego rozumienia tych słow. Podobnie rzecz ma się w naśladowaniu św. Franciszka. Skoro Franciszek tak, to i my tak chcemy… Brak refleksji, wyciągania wniosków i aplikacji do nowej rzeczywistości. Jakie są tego przyczyny? Zwykły Afrykańczyk (mam na myśli tych w RCA) zajmuje się pracą, jedzeniem i rozrywką – czytaj: przede wszystkim alkohol i seks. Trudno im wzbić się na jakieś wyższe poziomy. Nie oglądali filmów, nie czytają książek. To powoduje brak wyobraźni. Nasi bracia nie mają też marzeń. Albo nie chcą o nich mówić (choć wydaje mi się, że mają do nas spore zaufanie więc gdyby mieli marzenia, to by się nimi dzielili, gdy podejmujemy takie tematy). Myślę, że brak marzeń, to poważny problem. Bo marzenia otwierają, pobudzają i są motorem popychającym ku rozwojowi. Dają pewne perspektywy. Dlatego trudno jest przewidzieć co z tymi naszymi braćmi będzie za kilkanaście lat. Skupieni na dziś wydają się nieprzewidywalni…
Przed nami Formacja chrześcijańska, czyli to co jest wspólne dla wszystkich wierzących w Chrystusa – Słowo Boże, sakramenty, modlitwa osobista, miłość do Kościoła. Przy dobrych wiatrach uporamy się z tym przed świętami.
W najbliższą niedzielę organizujemy animację franciszkańską w rodzinnej parafii br. Maxime'a. Pojedziemy w trójkę na Eucharystię, ufam, że uda nam się zaprezentować film o św. Franciszku i zrobić krótkie spotkanie podczas którego będziemy mogli podzielić się naszym powołaniem. To pierwsza taka inicjatywa. Mam nadzieje, że z nowym rokiem pojawią się kolejne a co za tym idzie damy się poznać w szerszych kręgach niż tylko w Bimbo.