Żaden z braci niech nie głosi kazań wbrew praktyce i zarządzeniom świętego Kościoła i bez pozwolenia swego ministra (...). Wszyscy jednak bracia niech głoszą kazania czynami.

12 października 2016, Bimbo, RCA
12 października 2016, Bimbo, RCA
Data: 2016-10-12

12.10.2016, Bimbo, RCA

 

Oczywiście nie tak szybko opuściłem Rafaï, jak to miałem w planach. A jeszcze więcej cierpliwości kosztowała mnie podróż z przedłużającym się przystankiem w Bangassou. Z Rafaï wyjechałem w czwartek 29 września. I to tylko dlatego że nadarzyła się okazja ; ) Siostry wyjeżdżały samochodem do Bangassou, by odebrać swoje współsiostry wracające z wakacji w Kongo. Wszystkie nasze lotnicze przygody mają swój początek lub koniec w Bangassou - 150 km od Rafaï, ponieważ w naszej miejscowości samoloty nie będą lądować, zanim ktoś nie poprawi pasu lotniczego ; ) 

 

Wobec tej sytuacji miałem przed sobą ostatni 3 pełne dni w Rafaï . Spędziłem je z braćmi Polakami. To był fajny czas. Sporo gawędziliśmy, żartowali, cieszyli się sobą. Dorian od razu rozpoczął zajęcia z j. sango. Popołudniami zaś, przy kawie dzielił się duszpasterskimi planami i nadziejami. I ja miałem swoje, tyle że związane już nie z Rafaï, ale z pracą w Bimbo. 

 

Podróż do Bangassou przebiegła bardzo sprawnie i bezpiecznie. Po drodze mieliśmy kilka przystanków – w jednej wiosce kupowaliśmy banany, w innej zostawialiśmy towary przekazane przez członków rodziny z drugiej wioski… Po przyjeździe do Bangassou siostry zaprosiły mnie na obiad do siebie, po czym odstawiły mnie do katedry, gdzie miałem znaleźć swój pokój. Na plebani nie było nikogo, ale jeden z pracowników przekazał mi klucz i zaprowadził do pokoju. Tego dnia nie zabierałem się już za nic specjalnego. Ogarnąłem się po podróży, później przywitałem się z tutejszymi księżmi, z biskupem Aguirré i usprawiedliwiając się późnym obiadem i zmęczeniem, zrezygnowałem z kolacji i poszedłem spać. 

 

Na wyjazd z Bangassou czekałem cały tydzień. Istniała znikoma szansa, że wylecę już w piątek, dzień po moim przyjeździe. Raczej się na to nie nastawiałem. Liczyłem natomiast na wylot w poniedziałek. Niestety, nie było mnie na liście pasażerów. Kolejny lot miał odbyć się dopiero w czwartek. Ale i wówczas nie zapisano mojego nazwiska. Dopiero w piątek dostąpiłem tej radości. 

 

Czas w Bangassou to taka kulminacja tego, co było trudne w Rafaï  – nuda i samotność. Tutaj nie miałem ewidentnie żadnych zajęć. Po prostu czekać. Mogłem poczytać, obejrzeć kilka filmów, pospacerować (choć upały w tych dniach zniechęcały do spacerów). Przed wylotem z Rafaï  chciałem jeszcze odwiedzić Melę. Ale okazało się, że wyjechała ona wraz z swoimi braćmi do Bangassou, do rodziny. Stąd to postanowiłem, że tu ich odwiedzę. Znałem tylko dzielnicę w której mieszkają – Tokoyo. Ale dzięki temu, że ich tata – Vava, jest „sławnym mechanikiem”, to ludzie dość szybko wskazali mi szukany dom. Trochę się namaszerowałem, bo Bangassou to dość duża wioska zwana miastem, ale cel znalazłem : ) Po drodze zakupiłem całą paczkę ciastek. Dzieci ucieszyły się bardzo : ) Posiedzieliśmy trochę w towarzystwie ich cioci (albo drugiej kobiety Vavy?), pogawędziliśmy w sango. Co do sango, to jestem z siebie dumny : ) Ludzie w Bangassou raczej mówią w sango, więc całą drogę, poszukiwania domu Vavy, gawędzenie ze spotkanymi ludźmi, to moje akrobacje językowe w temacie „sango”. Dużo gorzej ze zrozumieniem. Wszystko zależy od osoby mówiącej. I od tematu. W przestrzeni „języka wiary” obracam się dość swobodnie, bo też uczyłem się sango, czytając Ewangelię, sprawując Eucharystię, słuchając i przygotowując homilie. Ufam, że wchodząc w nowe przestrzenie językowe – zakupy, sprawy techniczne, tematy kulinarne… z czasem je opanuję. 

 

Rodzina Vavy to jedyna rodzina, którą tu znałem. Wobec tego plany odwiedzin tutaj się kończyły. W niedzielę zaprosiłem ich na Mszę do katedry. W Tokoyo jest parafia, ale dzieci przyszły pieszo do katedry – Manu niesiona na rękach przez swojego brata… musiał się namęczyć, bo przecież ona nie jest niemowlakiem. Po Mszy zabrałem ich do siebie i poczęstowałem pomarańczami. Drogę powrotną (do Tokoyo) pokonaliśmy samochodem. Tego dnia bowiem w Tokoyo, podczas uroczystej Mszy witano nowego proboszcza i żegnano starego. Zaproszono nas na obiad. Więc poprosiłem księży z katedry, byśmy mogli podrzucić dzieci do domu : )

W ciągu kolejnych dni nabierałem coraz większego przekonania, że uroczystość św. Franciszka, 4 października przyjdzie mi świętować poza zakonną wspólnotą… To było przykre. Skorzystałem z obecności sióstr Franciszkanek Misjonarek od Ducha Świętego (nie jestem pewien poprawności tej nazwy… coś w ten deseń). Spędziłem z nimi wigilię – Transitus oraz samą uroczystość naszego Ojca. W poniedziałek pomaszerowałem do sióstr piechotą na 18:00, na Mszę. Przewodniczyłem, miałem kazanie. Mieliśmy Mszę z dnia – czyli Ewangelia o dobrym Samarytaninie, który wiedział skąd pochodzi i dokąd idzie – był on „w podróży”, jak podaje Słowo. Zaś kapłan i Lewita znaleźli się w danym miejscu „przez przypadek” – „przypadkiem przechodził tą drogą pewien kapłan… tak samo Lewita…”. „Pewien zaś Samarytanin będący w podróży…”. Człowiek, który wie dlaczego wybiera daną drogę w spotkanych ludziach, w zastanych sytuacjach nie widzi przypadku. Każdy człowiek spotkany, każdy szczegół jest częścią drogi, prowadzi do celu, a nie zawadza. Trudno mi było jakoś to przetrawić i przyjąć, że takie „bezsensowne” siedzenie w Bangassou jest „sensowną częścią mojej drogi”.

Po Mszy pozostaliśmy w kaplicy. Przy śpiewie i lekturze kilku fragmentów z „Legendy Tomasza z Celano” w ciszy medytowaliśmy tajemnicę przejścia naszego Ojca ze śmierci do Życia. Potem zasiedliśmy do stołu. Skromnie, ale bratersko (siostrzanie :P) . 

 

We wtorek Mszę przewidziano na 16:30. Pojechałem wraz z kapelanem, który zaproponował mi przewodniczenie i wygłoszenie Słowa. Ucieszyłem się z tego bardzo. Słowo tego dnia przedstawia nam trzy różne postacie – Syrach kreśli przed nami sylwetkę arcykapłana Szymona, św. Paweł mówi o sobie, dla którego krzyż Chrystusa jest jedyną chlubą, a w Ewangelii widzimy Jezusa który modli się do Ojca i który przywołuje wszystkich do siebie, aby w Nim mogli znaleźć odpoczynek. Trzy różne osoby. Jednak każda z nich przywołuj nam przed oczy Franciszka. W słowach mędrca Syracha można dostrzec życiorys Franciszka – „zbudował mur podwójnie wysoki i wysoką podporę muru świątyni”, czyż to nie opis snu papieża, który widział Franciszka podtrzymującego padający w ruinę Kościół?; „został wykuty zbiornik na wodę” - czyż to nie głębia duchowości franciszkańskiej, z której tak wiele wspólnot czerpie świeżość życia ewangelicznego?... dlatego rozbłysnął jak gwiazda zaranna świętością Boga. I myślę, że to właśnie świętość Boga Ojca, Jego piękno jest tym, co Jezus objawia prostaczkom. Moje ubóstwo jest miejscem dla Świętego Boga. Dlatego krzyż może być chlubą… Niezwykłe jest to, jak bardzo ludzie Kościoła, święci i prości „odnajdują się” w słowach Biblii. Że życie wiarą  wprowadza nas w uczestnictwo w tym, o czym czytamy w Słowie. 

 

Po Eucharystii zasiedliśmy do kolacji. Było bardziej uroczyście niż w wigilię : ) Wróciliśmy do domu już po zmroku (po 18:00 :P) pokonując ciemną drogę przy świetle świateł motoru i blasku księżyca. 

 

W piątek rano, jeszcze przed wyjazdem nakupiłem pomarańczy – ile tylko było można zmieścić w torbie. W stolicy za 50 FCFA można kupić jedną pomarańczę. W Bangassou za 50 FCFA – trzy pomarańcze, w Rafaï  – za tę sama cenę sześć. Zmieściłem 33 pomarańcze : ) Dobrze że nikt nie sprawdzał wagi moich bagaży ; ) W torbie, poza swoimi ciuchami miałem jeszcze jakieś 4kg masy orzechowej. Wszystko jest cenne. 

 

W Bangui wylądowałem ok 14:00 a o 15:00 siedziałem już w salonie z braćmi, popijając zimną Colę : ) Zjadłem obiad i zacząłem powoli wchodzić w nową rzeczywistość. Wprowadziłem się do mojego pokoju. 

 

Już w sobotę rano miałem spotkanie z Franciszkańskim Zakonem Świeckich. Zostałem bowiem regionalnym duszpasterzem FZŚ. Spotkanie – dyskusyjne trwało 3 h! Wróciłem spóźniony na imieninowy obiad ; ) Po południu zrobiłem pranie, a wieczorem zasiedliśmy do imieninowej rekreacji. W międzyczasie przeprowadziliśmy kapitułę domową, organizując naszą codzienność i formację naszych młodszych braci. Tym samym przejąłem pod opiekę naszych dwóch braci, którzy wrócili z nowicjatu. Są to bracia, którzy nie zmierzają do kapłaństwa dlatego kontynuują formację w naszym domu, w przeciwieństwie do braci kleryków studiujących w Kongo. Maxim – jeden z nich, podjął studia teologiczne w tutejszym seminarium. Pozostanie on jednak bratem nie-kapłanem. W przyszłości chce poświęcić się pracy katechisty. Drugi z braci – Tedi podejmie formację zawodową pod okiem brata Remo. Będzie się szkolił jako murarz, albo jako stolarz. Ja zaś jestem odpowiedzialny za ich formację duchową, franciszkańską. Zostały mi też przekazane finanse domu, jako że będę sprawował funkcję ekonoma naszej wspólnoty. W tę rzeczywistość wprowadza mnie Norman – jeździ ze mną za zakupy, pokazuje co gdzie można kupić taniej i objaśnia ogólnie jak to u nas „działa”. Właśnie we wtorek byliśmy wspólnie na zakupach. Przy okazji załatwiliśmy w końcu moje prawo jazdy. Otrzymam je w piątek, także z kategorią A, czyli na motor :D

 

Dzień wcześniej, w poniedziałek nasz współbrat Maxim rozpoczął naukę w seminarium. O 11:30 uczestniczyliśmy we Mszy św. pod przewodnictwem abp Dieudonne Nzapalainga, który to już niebawem zostanie ustanowiony przez papieża kardynałem! Po Mszy uczestniczyliśmy w poczęstunku na terenie seminarium. Siedzieliśmy w towarzystwie księdza Davida, anglika, sekretarza Nuncjatury Apostolskiej w RCA, który już niebawem wylatuje do Meksyku, by tam przejąć obowiązki nuncjusza. Bardzo życzliwy człowiek. 

 

Ledwo wróciliśmy do domu, po krótkiej sjeście wsiedliśmy do samochodu, by pojechać na drugi koniec stolicy w odwiedziny do braci SMA. Pojawił się tam nowy Polak i zaprosił nas na kawę. Wybraliśmy się tam z księżmi Polakami z naszej parafii św. Antoniego w Bimbo. Wróciliśmy ok 19:00 a o 20:30 zasiedliśmy jeszcze do „stołu obrad”, by dokończyć to co rozpoczęliśmy w sobotę. Trwało to… W łóżku byłem dopiero ok 24:00. Myślę, że właśnie to zmęczenie – krótkie spanie i wtorkowe zakupy (gorąc z nieba, klimatyzacja, która na mnie działa jak płachta na byka) pozwoliły wybuchnąć malarii. Wczoraj popołudniu podskoczyła mi gorączka (39,8*) rozpoczął się ból w mięśniach i ból głowy. Położyłem się. Wziąłem tabletki. Wieczorem udało mi się zbić gorączkę do ok 38*. Dziś pozostała już tylko słabość. Temperatura ciała 37* więc można żyć : ) Pozostaję jednak w piżamie, w pokoju, z termosem herbaty i … z wolnym czasem. Po pierwszych obfitych dniach w Bimbo, po podjęciu nowych obowiązków, przypuszczam, że moje listy będą obejmowały okresy ‘od malarii do malarii” ; ) Jest co robić : ) I bardzo się z tego cieszę : ) Dziś dokończyłem opracowywać plan dnia dla naszych dwóch braci. Pozostało mi jeszcze przygotowanie spotkania organizacyjnego, które przewidziałem z nimi na dzisiejsze popołudnie. W dalszej perspektywie muszę przygotować ogólny zarys pracy formacyjnej oraz zająć się studium Konstytucji Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego. Myślę, że trochę czasu zajmie mi także poznanie posługi ekonoma, ale to nie dokona się poprzez studium teoretyczne, ale pewnie z czasem praktyka zrobi swoje. Mam też swoje plany na rozrywkę. Chciałbym zabrać się za robienie hamaku na gorące noce, które nadejdą. Ale to chyba będzie musiało trochę poczekać ; )

 

Błogosławię z serca! +

I ufam, że „do usłyszenia” jeszcze przed moją kolejną malarią! : )