
Zaraz na wstępie zaznaczę, że malaria mnie jeszcze nie dopadła. Zdrowotnie czuję się bardzo dobrze, choć nieco doskwierają mi hm… chyba mrówki. Wypryski na ciele mogą mieć różne pochodzenie… bądź uczulenie (podejrzewałem grejpfruty, które od dwóch tygodni zajadam codziennie po 2 lub 3), bądź potówki, bądź ugryzienia… Uczulenie jednak muszę wykluczyć, bo po dwóch dniach abstynencji owocowej wypryski dalej mają się dobrze. Co do potówek… wydaje się że wyglądają one inaczej ; ) Więc zdaje się, że to mrówki… mam ich trochę w pokoju. A nie tak łatwo je wytępić. Myślę, że dalsza obserwacja rozwiąże problem.
Mnogość zajęć, na papierze wyglądała gorzej niż w rzeczywistości. I choć ciągle jest co robić, to jednak przy umiejętnej organizacji czasu życie nabiera harmonii. Mój tydzień staje się coraz bardziej „przewidywalny”, choć to zbyt śmiałe słowo ; )
Posługa we wspólnocie Trzeciego Zakonu póki co zeszła w cień. Jako, że jestem asystentem, to nie czuję się odpowiedzialny za organizację. Raczej ograniczam się do dyspozycyjności i „asystowania”. Jeśli coś się dzieje, pojadę. Ale od ostatniego spotkania - cisza.
Pochłaniają mnie natomiast obowiązki ekonoma. Każdy wtorek i piątek wyjeżdżam(y) do miasta na zakupy. Do wtorku jeździłem w towarzystwie kierowcy, bo moje prawo jazdy jednak nie było gotowe na czas. Jednak w środę otrzymałem dokument, więc w piątek już jako kierowca, ale jeszcze w towarzystwie Barnaby pojechałem na zakupy. Przypuszczam, że w nadchodzącym tygodniu usamodzielnię się w tej domenie. Zakupy zajmują nam mniej więcej 3h. Do obskoczenia mamy 3-4 miejsca w mieście. Raczej w niewielkiej odległości, ale jednak w centrum miasta – to zabiera czas. Przemieszczanie się w tym rejonie jest warte uwagi. Trudno mówić o zasadach ruchu drogowego. Owszem respektuje się ruch prawostronny (choć nie na wszystkich drogach)… Ale reguła pierwszeństwa przejazdu nie istnieje… pasów brak… wyprzedza się z każdej strony… trzeba omijać przeszkody (głębokie dziury, zapadnięte pobocza, stojące taksówki i motory) - ogólnie: chaos. Jazdę utrudniają wszędobylskie motory, które wpychają się w każdą wolną lukę. Cóż, potrzeba sporej uwagi i koncentracji. W mieście można znaleźć kilka „supermarketów”. Rzeczywiście przypominają te europejskie. W zeszłym roku były może jakieś 3-4, teraz jest ich już kilkanaście. My odwiedzamy zasadniczo cztery. Do tego dochodzi wizyta na targu, oraz w małej hurtowni. Przy zakupie oleju, ryżu, soli, cukru, udajemy się do małych butików – hurtowni. Mniej więcej mam już połapane co gdzie taniej kupię. Zakupy są bardzo standardowe, bo i menu jest stałe. Codziennie mamy zupę, na bazie warzyw. Raz w tygodniu ryba (plus ryż i jakieś warzywa: szpinak, budu, sałata, ogórki…), raz spaghetti z sosem pomidorowym, raz risotto z kawałkami kurczaka, raz mortadela, dwa razy w tygodniu ryż z fasolą… no i niedziela: zawsze prawdziwy rosół i kurczak na drugie danie. Tradycyjnie z ryżem. W niedzielę pojawia się też ngundzia. W zamian za ryż czasem serwujemy maniok. Jest też opcja z couscous ale to wychodzi dużo drożej.