
28.09.2016, Rafaï, RCA
Przypuszczam, że to ostatni mail z Rafaï. Moje dni są policzone ; ) Po ponad dwóch tygodniach oczekiwań, w końcu znam konkretną datę, kiedy to opuszczę Rafaï – jutro - w czwartek 29 września. Wraz z siostrami wyruszamy w podróż samochodem do Bangassou. Sto pięćdziesiąt kilometrów powinniśmy pokonać w ok. 3-4 h. Droga została doprowadzona do stanu który w opinii miejscowych zasługuje na miano „goudron” – asfalt. Oczywiście asfaltu nie ma, ale żołnierze zdecydowanie poszerzyli naszą drogę, utwardzili podłoże. Naprawdę lux. W Bangassou przyjdzie mi spędzić jakiś – bliżej nieokreślony – czas. W najbardziej optymistycznej wersji, już w piątek mogę zająć miejsce w samolocie i odlecieć. Bardziej prawdopodobny wydaje się wylot po weekendzie, w poniedziałek lub wtorek. Choć i późniejsze daty nie są wykluczone. Mam jednak głęboką nadzieję, że na świętego Franciszka będę już w braterskiej wspólnocie.
Te ostatnie tygodnie to niestety taki letarg… siedzenie na walizkach… ciało w Rafai, głowa w Bimbo… Codzienność jednak nieco ubarwiła ten odcinek drogi. Przed dwoma tygodniami dostrzegliśmy zmianę zapachu naszej wody. Czerpiemy ją z naszej studni w ogrodzie. Pompa, zasilana baterią słoneczną, pompuje wodę do wielkiego zbiornika, który stanowi rezerwę wody dla całego domu i kuchni. Zapach wody sugerował obecność jakiegoś martwego zwierzaka w zbiorniku wody lub w studni. Zbiornik okazał się „czysty”, choć była to dobra okazja, by wyczyścić go z innych brudów. Zużyliśmy całą wodę, zatrzymali pompę i wyczyściliśmy go. W studni też niczego niepokojącego nie zauważyliśmy. Jednak to woda w studni wydawała nieprzyjemny odór. Najprawdopodobniej szczur wpadłszy do studni nie potrafił się z niej wydostać i w końcu zdechł. A do czasu naszych poszukiwań zdążył się już rozłożyć, dlatego nie znaleźliśmy szczątek. Wrzuciliśmy zatem dwie tablety chloru i wznowiliśmy eksploatację ; ) W studni znaleźliśmy jednak inną ciekawostkę – żmiję. Ta pozostała żywa. Ona też przechadzając się po naszym ogrodzie, w nadmiarze ciekawości zajrzała do studni, nachyliła się za bardzo i wpadła. Próbowała wyjść. Wnioskujemy to po tym, że dostrzegliśmy ją na wysokości mniej więcej jednego metra od poziomu wody, pnącą się w górę. Te próby kończyły się jednak fiaskiem – żmija co chwilę spadała do wody. Obawiając się, by nie zdechła w środku, postanowiliśmy ją wyciągnąć. Spuszczaliśmy wiklinowy koszyk, próbując zwabić ją do środka ale nic z tego. Żmija jedynie walczyła z koszykiem próbując go ukąsić. Sceny jak w National Geographic. W końcu podirytowana walką z wikliną schowała się w jakiejś dziurze na niedużej wysokości od poziomu wody. Schowała się i nie wyszła. Zrezygnowaliśmy zatem na jakiś czas z naszych zmagań ratowania żmii… i wody. Po kilku dniach zapach chloru w naszych kranach ustąpił i cieszymy się smakiem naszej wody.
W tym czasie naszła nas też pewna inwazja. Nie było to jednak nic z tych rzeczy o których pisał o. bp Tadé Zbigniew Kusy OFM. Nasza inwazja to pchły. Pojawiły się nagle i wszędzie. Zaczęliśmy batalię rozlewając wodę po całym domu, werandzie i podwórzu. To miało je ponoć przepędzić. Jednak gdy podłoga wyschła, pchły zeskakiwały ze ścian i wracały… na posadzkę, na fotele, na kanapy, do łóżka… Dodaliśmy nieco petrolu do wody, by jego zapach przepędził nieprzyjaciela. Pomagało, ale nie było w 100% skuteczne. W końcu zakupiłem insektycyd RAMBO (środek przeciw owadom etc. w aerozolu). Przemyłem podłogi, przetarłem na mokro szafy i inne meble, pozamykałem okna w pokoju i rozpyliłem RAMBO. Po 30 min. pootwierałem okna, by wywietrzyć. Środek okazał się skuteczny ale zarazem drażniący. Trochę lekkomyślnie po obiedzie położyłem się na sjestę w moim pokoju i później przecierpiałem kilka dni bólu głowy i ogólnie średniego samopoczucia… Pchły jednak znikły definitywnie. Na koniec uwiązaliśmy naszego psa i zużyliśmy resztkę naszego środka RAMBO. Mamy spokój ; )
Ostatni tydzień wciąż liczyłem, że lada dzień mogę opuścić Rafaï. Mój wylot tak bardzo się skomplikował w skutek zmiany umowy między diecezją a organizacją UNHAS, która to dysponuje samolotami. Dotychczas diecezja miała 3-4 miejsca w każdym locie (2-4 loty na tydzień). Teraz zaś otrzymała jedynie 10 miejsc na miesiąc. Stąd to, gdy starałem się zamówić lot na początku września, okazało się, że wszystkie miejsca na wrzesień są już zajęte. Trzeba mi było czekać października. Szukałem alternatywy. Jedną z nich była podróż samolotami MINUSCA – z żołnierzami. Byłem umówiony z jednym z nich, że jeśli znajdzie się okazja, by wylecieć wraz z nimi, porozmawia on z pilotem i mnie poinformuje. Niestety okazało się to niemożliwe. Mimo szczerych chęci i życzliwości pilota. By podróżować z żołnierzami musiałbym być członkiem jakiejś organizacji humanitarnej. Wówczas mogliby mnie wpisać na listę pasażerów. A skoro nie jestem tu w ramach „misji humanitarnej” to musiałem obejść się smakiem lotu wojskowym samolotem lub nawet helikopterem! ; ) Doczekałem jednak października.
Przed kilkoma dniami, dowiedziawszy się, że Kordian i Dorian są już w drodze do Rafaï zacząłem przygotowania. Wpierw wysprzątałem jeden z pokoi gościnnych, by móc się do niego przenieść. Tego samego dnia przerzuciłem moje - już w większości popakowane – manatki i zwolniłem pokój dla Doriana. Kolejnego dnia zabrałem się za sprzątanie mojego, dopiero co opuszczonego lokum. Kolejno nałożyłem świeżą pościel i wypraną moskitierę, po czym zamknąłem drzwi na klucz.
W dzień przed ich przyjazdem – w sobotę, postanowiłem upiec ciasto. Inicjatywa zakończyła się totalnym fiaskiem – biszkopt nie urósł. Były tylko trzy jajka i chyba pochrzaniłem proporcje… tak to jest jak się robi na oko ; ) Więc usmażone orzechy, które w masie karmelowej miały znaleźć się na biszkopcie, trafiły do osobnego naczynia i stanowiły mój smakołyk przez kolejne dwa dni.
Bracia przyjechali w niedzielę, w czasie naszego obiadu u sióstr. Przywieźli ze sobą wiele ożywienia, radości i braterskiej atmosfery. Po obiedzie rozpakowaliśmy samochód i daliśmy sobie czas by wypocząć – oni po podróży z Bangassou, ja po podróży i posłudze duszpasterskiej w Meskin.
W ostatnie dni niektórzy mieszkańcy Rafaï przeczuwając mój zbliżający się wylot przychodzą i pytają: kiedy i dlaczego? Chcieliby bym został. To bardzo miłe : ) A ja.. czy chciałbym zostać? Chyba perspektywa konkretnej pracy czekająca mnie w Bimbo jest nazbyt kusząca, by zostawać w Rafaï, gdzie nie mam za bardzo co robić ; )
Toteż wracam do pakowania. Popołudniu może jeszcze mały spacer po okolicy… i to by było na tyle.
Błogosławieństwa +