W tej ciszy, którą przerywają dźwięki natury, w moim otoczeniu pojawiają się zielone, latające i migoczące światełka. Niesamowite. Bywa, że w kaplicy jest ich ponad 10. Wygląda to nieco magicznie : ) i bajecznie. Te muszki ze świecącymi się tyłkami nie są zbyt ruchliwe. Można je nawet złapać w garść. I dalej świecą. Piękniej jednak, niż zamknięte w garści, wypełniają przestrzeń kaplicy.
Nabieramy zatem rozpędu. Kordianowi nie brakuje pomysłów na pracę więc w najbliższe tygodnie na nudę narzekać nie będę. Większym natomiast wyzwaniem będzie taka organizacja czasu, by móc śledzić mecze Euro 2016. Czas pokaże czy codzienność zharmonizuje się z pomysłami.
Wtem podszedł do mnie jakiś biały człowiek. Miał na sobie, długie ale lekkie spodnie, koszulę z krótkim rękawem z odpiętymi trzema lub czterema guzikami. Dość duża, siwa broda, przycięty wąs. Wysokie czoło. Zapytał kim jestem, skąd pochodzę, dokąd zmierzam.
O 11:00 miała być Msza, ale rozpoczęła się dopiero o 12:15, bo dyskusje się przedłużyły. A po Mszy zaproszono nas do stołu. Pod ogromną akacją rozstawiono w kręgu plastikowe krzesła a przy pniu ustawiono szwedzkie stoły. Było mnóstwo jedzenia (choć trochę stare…)
Teraz przychodzi nam czekać. Podróż zaplanowaliśmy na tydzień po 15 maja. Więc przede mną jeszcze co najmniej siedem dni pobytu w Bimbo.
Przyznać muszę, że te pierwsze dni są trudne także na płaszczyźnie ducha. Pierwszy tydzień nie rozjaśnił mi zadań i wyzwań duszpasterskich, które miały by przede mną stanąć. I mimo, że to dopiero pierwszy tydzień, niepokoi mnie owy brak perspektyw.
Niezwykle cieszę się, że mogłem ten czas spędzić właśnie w tym Domu. A przecież miałem być w tym czasie w Brukseli… kurs jednak odwołano i opatrznościowo nie było mnie w miejscu zamachów terrorystycznych.